dr Aleksander Głogowski – adiunkt w Katedrze Teorii i Strategii Stosunków Międzynarodowych INPiSM UJ
Wybory większościowe
Wśród głosów ekspertów krytycznych wobec zmiany ordynacji wyborczej i wprowadzenia jednomandatowych okręgów pojawia się także opinia, że doświadczenia z wyborów do Senatu RP wskazują, jakoby wynik wyborów w Polsce nie zależał od ordynacji. Pokazują przy tym, że wybory do Senatu zwyciężyła PO jeszcze większym stosunkiem głosów, niż w wyborach do Sejmu RP. Przyjrzyjmy się bliżej temu argumentowi, z pozoru słusznemu. Z pozoru, bo rzeczywiście w wyborach do Senatu PO obsadziła 63% miejsc, a w sejmowych uzyskała 39,18%[1]. Jednakże krytycy postulatu wprowadzenia JOW dokonują tu dość delikatnej manipulacji danymi, co postaram się wykazać.
Liczba uprawnionych do głosowania w wyborach w 2011 roku wynosiła 30 762 931 osób. Polska dla potrzeb wyborów do Senatu została podzielona na 100 okręgów wyborczych. Największy z nich nr 30 (Kraków I, skupiający powiaty: chrzanowski, myślenicki, oświęcimski, suski, wadowicki) zamieszkiwało 512 929 uprawnionych, najmniejszy nr 67 Gdańsk (powiaty: kwidzyński, malborski, nowodworski, sztumski) 178 174 uprawnionych (średnio na jeden mandat senatorski przypadło oczywiście 307 629 uprawnionych do głosowania). Trudno powiedzieć jak wytyczone zostałyby granice okręgów wyborczych w wyborach większościowych do Sejmu, ale można obliczyć, że średnio byłoby to 66876 uprawnionych do głosowania na jeden mandat poselski. Zatem podstawowym błędem czynionym podczas porównywania wyników wyborów do Senatu z hipotetycznymi większościowymi wyborami do Sejmu jest zestawienie procesów społecznych zachodzących w grupie wyborców liczącej średnio blisko 308 tysięcy osób z procesami zachodzącymi w grupie 67 tysięcy osób a więc prawie cztery razy mniejszej (sic!).
Kolejną kwestią nad jaką należy się zatrzymać jest reprezentatywność wyborów w ordynacji proporcjonalnej i w ordynacji większościowej, co też jest podejmowane przez przeciwników rozwiązania drugiego. Proszę zwrócić uwagę na wyniki wyborów do Sejmu w 2012 roku. PKW na swojej stronie internetowej pomaga nam pogrupować posłów wg liczby głosów uzyskanej przez kandydata. Najmniej głosów otrzymał poseł Andrzej Jastrzębski (PO) 3075 w okręgu 19 Warszawa I (Miasto na prawach powiatu: Warszawa (oraz obwody głosowania za granicą) zamieszkiwanym przez uwaga 1 493 055 (prawie półtora miliona) wyborców), w tym samym okręgu wystarczyło 3580 głosów by posłem został pan Marcin Kwieciński (także PO) a o 10 głosów więcej w tym samym okręgu potrzebowała by dostać się do Sejmu pani Ligia Krajewska (również z PO). Jak więc widać, przy wprowadzeniu JOW w okręgu wyborczym byłoby tylko 67 tys. uprawnionych do głosowania i osoba o tak słabym wyniku wyborczym, jak wymienione wcześniej raczej nie zdobyłaby mandatu poselskiego. Dla osób „niezadowolonych” modelem brytyjskim (gdzie ten kto zdobędzie najwięcej głosów, zdobędzie i mandat) jest ordynacja francuska, będąca kopią modelu znanego Państwu z wyborów prezydenckich. Wówczas zwycięstwo w I turze byłoby możliwe tylko wówczas, gdyby na danego kandydata zagłosowało blisko 33,5 tysięcy ludzi (lub przy 50% frekwencji ponad 16 tysięcy uprawnionych) a nie zaledwie niewiele ponad 3000!
Jak to wyglądało w Wielkiej Brytanii? Przeanalizuję ten przykład, gdyż jest to wzorcowy i bardzo popularny w Polsce (z racji migracji i wyborów samorządowych, w których mogli także głosować Polacy mieszkający w UK) przykład. Wg Państwowego Biura Statystycznego podzielono państwo na 650 okręgów wyborczych. Średnio na każdy przypadało 70 000 wyborców[2]. Ogólna liczba uprawnionych do głosowania wyniosła 45 597 461[3]. Jest to więc liczba uprawnionych w okręgu proporcjami podobna do Polski, uwzględniając większą liczbę mieszkańców Zjednoczonego Królestwa uprawnionych do głosowania. Jeśli chodzi o procentowy podział mandatów w stosunku do procentu uzyskanych głosów, to zwycięska Partia Konserwatywna uzyskała 36% głosów i 47% mandatów, druga Partia Pracy 29% i 39,8% a trzeci Liberalni Demokraci 23% i 8,8%. Dla porównania w Polsce PO uzyskała 39,18 procent głosów, czyli 45% mandatów, PiS 29,89% czyli 34,14% mandatów a Ruch Palikota 10,02% czyli 8,67% mandatów. Zatem jeśli ktoś miałby się powód „obawiać” zmiany ordynacji wyborczej w Polsce, to jak widać nie byłaby to największa partia opozycyjna. Nie jest też prawdą, że w Zjednoczonym Królestwie w Izbie Gmin zasiadają wyłącznie członkowie trzech partii. W rzeczywistości są to przedstawiciele 10 różnych komitetów wyborczych, co oczywiście nie zmienia faktu, że liczącymi się siłami są obecnie trzy partie: Konserwatyści i ich koalicjant Liberalni Demokraci, oraz opozycyjna Partia Pracy[4].
Co konkretnie dałaby nam zmiana ordynacji wyborczej na większościową? Po pierwsze ciężar obowiązku komunikowania się z wyborcami z premiera spadłby na poszczególnych posłów, którzy we własnym żywotnym interesie (reelekcja) musieliby w okręgach spotykać się z elektoratem i wyjaśniać mu dlaczego rząd nie realizuje wyborczych obietnic, a przeciwnie-robi rzeczy z obietnicami sprzeczne. Nie byłoby debaty na temat ACTA w tym stylu, jaką widzieliśmy w TV (internauci i twórcy przez kilka godzin zadają pytania, po czym premier skrótowo odpowiada na które chce). Takie debaty toczyłyby się w okręgach a później posłowie głosowaliby na klubie parlamentarnym. Nie „baliby się” szefa, ale wyborców, którzy by mogli ich nie wybrać gdyby posłom nie udało się ich przekonać. Kolejna korzyść to wyeliminowanie różnych „handicapów”, które wypaczają wynik wyborów. Nie byłoby uprzywilejowanej pozycji komitetów mniejszości narodowych. Ich kandydaci startowaliby po prostu w okręgach przez mniejszości zamieszkiwanych i starali się przekonać swych rodaków, że lepiej będą reprezentować interesy narodowe od posłów partii ogólnokrajowych. Przykład brytyjski pokazuje, że w ten sposób w Izbie Gmin znaleźli się np. przedstawiciele mniejszości walijskiej, a Szkocką Partię Narodową można nawet uznać za liczącego się gracza w opozycji (wspierającego wcześniej rząd Tonnyego Blaira w procesie reform systemu prawnego UK w kierunku spełnienia aspiracji autonomicznych Szkocji). Nie byłoby też tzw. „parytetów” czyli ustalonej liczby osób danej płci na listach wyborczych, co również wypacza proces elekcji, niejako narzucając kandydatów wyborcom. Jeśliby dany wyborca uznawał płeć, wiek, stan zdrowia, narodowość itp. kandydata za bardziej istotny od głoszonego programu wyborczego, to miałby możliwość dania temu wyrazu podczas wyborów. Przed rozdrobnieniem głosów w wyborach (którym straszy się zwolenników JOW, przywołując parlament z 1991 roku z kruchą większością) chroni w UK instytucja kaucji finansowej, która jest zwracana kandydatowi dopiero po osiągnięciu odpowiedniego procentu głosów. Jest to na tyle wysoka kwota, by nie opłacało się używać wyborów parlamentarnych jako nośnika reklamy swojej firmy czy jej produktu (jak to miało niestety miejsce w jednych z wyborów prezydenckich w Polsce). Możliwość bezpośredniego kontaktu i dialogu z posłem (a nie z jego asystentami czy pracownikami biura) na periodycznych dyżurach powoduje, że obywatel czuje się związany z posłem, a poseł z okręgiem. Jest to bardzo ważny czynnik budowy społeczeństwa obywatelskiego w Wielkiej Brytanii, nie istnieje zatem powód, dla którego nie warto by było wprowadzić tej instytucji także w Polsce. Populistyczny argument o tym, jakoby „Polacy nie dorośli do JOW” jest tyleż nie merytoryczny, co obraźliwy. Nasi rodacy, którzy żyją w Zjednoczonym Królestwie czy Francji, świetnie odnajdują się w tym systemie na szczeblu lokalnym, a posiadający paszporty tych państw-także na szczeblu centralnym. Frekwencja w wyborach prezydenckich wskazuje również na oczywistą prawidłowość: Polacy lepiej rozumieją koncepcję głosowania na daną osobę, niż na listę partyjną. Ordynacja wyborcza oparta o JOW występuje także w takich państwach jak Indie czy Pakistan, gdzie świadomość obywatelska oraz poczucie przywiązania do państwa są zdecydowanie na niższym poziomie, niż w Polsce.
Oczywiście JOW nie są panaceum na polskie bolączki, ale tym bardziej nie jest nią ordynacja proporcjonalna, której mechanizm jest problemem skomplikowanym dla studentów politologii, którzy muszą „zakuwać” formułki i wzory przeliczania uzyskanych głosów na mandaty, a co dopiero mówić o przeciętnym obywatelu, który nigdy nie słyszał nazwisk d’Hondt i Sainte-Laguë i nie ma pojęcia dlaczego człowiek, który uzyskał 3000 głosów zostaje posłem, a inny z wynikiem 6000-nie. Nie jest też prawdą, że kampania wyborcza w ramach JOW premiowałaby bogate partie polityczne, kosztem niezależnych, lokalnych komitetów. O wyniku decydowałyby raczej spotkania z wyborcami, niż akcje plakatowe. Jeśli zaś zmiana ordynacji spowodowałaby rewitalizację lokalnych ośrodków telewizji publicznej, oraz powstawanie takowych w przypadku telewizji prywatnych, to tym lepiej dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i polskiej samorządności. Możliwość rozliczania posłów przez wyborców z ich działalności byłaby też swoistym „batem” na powszechne zjawisko „posła-dietetyka”, którego aktywność w Sejmie ogranicza się do podania numeru konta do wpłaty poborów, oraz do biernego podnoszenia rąk podczas głosowań. Ich miejsce zajęliby ludzie, którzy skupialiby się na przynajmniej jednym problemie, który staraliby się załatwić w parlamencie.
Z powyższych powodów popieram koncepcję zmiany ordynacji wyborczej w Polsce na większościową. Idealnie byłoby gdyby udało nam się wprowadzić model brytyjski. Jednak nawet rozwiązanie francuskie, gdzie istnienie drugiej tury wyborów ogranicza szanse „egzotycznych kandydatów” na zasiadanie w Sejmie, byłaby rozwiązaniem bardziej korzystnym od obecnego, który sprzyja niedemokratycznym praktykom działania partii politycznych, premiujących posłuszeństwo nad kreatywność.
[1] Wyniki wyborów, oraz frekwencja, liczba uprawnionych do głosowania itd. za Państwową Komisją Wyborczą: http://wybory2011.pkw.gov.pl/wsw/pl/000000.html#tabs-1 (dostęp 14 września 2012).
[2] Dane wg Office for National Statistics http://www.ons.gov.uk/ons/guide-method/geography/beginner-s-guide/electoral/westminster-parliamentary-constituencies/index.html (dostęp 15 września 2012)
[3] Dane za: http://electionresources.org/uk/house.php?election=2010 (dostęp 15 września 2012)
[4] Dane za: http://www.parliament.uk/mps-lords-and-offices/mps/state-of-the-parties/ (dostęp 15 września 2012)