Running, czyli autobiografia mistrza snookera – recenzja

Niektórzy ludzie robią sobie dużo miejsca w życiu na Życie. Można być mistrzem w swojej dyscyplinie, można realizować się poprzez hobby, można mieć problemy zdrowotne, psychiczne i rodzinne, wreszcie można do tego wszystkiego być uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Jak się okazuje można to wszystko zmieścić w jednym życiorysie.

147

Ronniego O’Sullivana poznałem w telewizji, gdy przechodziłem fazę fascynacji snookerem i spędzałem przy stole kilka godzin tygodniowo. Te kilka godzin tygodniowo pozwoliło mi na grę, na poziomie nie powodującym frustracji. W snookerze, bez należytej precyzji, skupienia, opanowania, można próbować wbijać bile bez końca i nie będą lądować w uzach. To nie jest gra, w której po słowach „potrzymaj mi piwo” damy radę cokolwiek osiągnąć. Tu w ogóle ciężko o jakiekolwiek fartowne uderzenia, tu po prostu musi być uderzenie precyzyjne, pewne, nie pozostawiające wątpliwości. Inaczej półokrągłe wykończenia uz boleśnie wytkną to czego w uderzeniu zabrakło odsyłając bilę na środek stołu. Grałem z kolegą przez kilkanaście miesięcy regularnie, co pozwoliło nam nawet czasem odejść od stołu po wbiciu kilku, czasem czterech, czasem pięciu bil. Takie serie (breaki) zdrarzały się niezwykle rzadko. Z reguły punkty zdobywaliśmy za karne punkty dla przeciwnika, który popełnił błąd w uderzeniu. Dlatego też mogę ocenić jak kolosalnej ilości pracy, i talentu wymaga poziom zawodników grających w mistrzostwach świata w snookera. Ronnie O’Sullivan zdobył tytuł mistrza świata 5 razy, choć mam wrażenie, że może to nie być jeszcze koniec. Jest to zawodnik, który gra perfekcyjnie prawą ręką, ale grając lewą ręką potrafiłby prawdopodobnie i tak utrzymać się w czołówce światowej. Proponuję spróbować uderzyć w snookerze nie swoją naturalną ręką. Tylko ostrożnie, wymiana sukna na stole może słono kosztować. Gracze klasy mistrzowskiej potrafią wyczyścić stół w jednym podejściu. Wymaga to 38 celnych uderzeń z rzędu, za które maksymalnie można uzyskać 147 punktów. Nie chciałbym się rozwodzić nad obliczeniami, podsumuję to krótko: maksa się nie da zrobić. Nie ma takiej możliwości, aby człowiek utrzymał taki stan skupienia i precyzji przez 38 doskonałych uderzeń, z których każde kończy się z myślą o następnym. Za każdym razem czarna, czerwona, czarna czerwona i tak 15 razy, na koniec wszystkie kolorowe w zadanej kolejności. Ronnie zrobił to 13 razy.  Na zawodach. Raz zajęło mu to 5 minut 20 sekund – podczas mistrzostw świata. Nawet nie wiem jak się do tego można odnieść, jak to oceniać. Nadal uważam, że to niemożliwe 😉

34:50

Dlaczego w ogóle pisać o snookerzyście w serwisie poświęconym bieganiu? Bo sam Ronnie stwierdza w swojej biografii, że jego prawdziwym hobby jest właśnie rywalizacja w zawodach biegowych. No dobrze, teraz każdy kto choć trochę dba o siebie ćwiczy, dużo ludzi biega. Ronnie biegał, niech ma, na zdrowie. Tylko dlaczego ma życiówkę 34:50 na dychę? Zaraz, zaraz, to ten sam gość, który musiał pół życia spędzić przy stole snookerowym, aby dojść do poziomu arcymistrzowskiego w grze, która wymaga niesamowitej precyzji, koncentracji i techniki? Niestety tak. Niestety bo od teraz zaczyna się robić nieciekawie jak spojrzymy na swoje życie. Na ilość godzin zmarnowanych na pierdołach, na ilość rzeczy, których nie osiągnęliśmy przez strach, na ilość zajęć, które należałoby omijać szerokim łukiem, to aż słabo się robi. Są ludzie, którzy po prostu żyją i czerpią z niego więcej. 34:50 nie jest dla mnie tak niemożliwe jak 147, ale ciągle jest to Mount Everest i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zbliżyć do takiego wyniku. Zejście poniżej 40:00 już jest nieosiągalne dla 95% biegaczy. Potem zaczyna się naprawdę ciężko. 35:00 to już poziom profesjonalny dla amatorów.

Może jest jeszcze nadzieja

Może chociaż gość miał w życiu po prostu łatwiej? Bogaci rodzice, trenerzy, lekarze sportowi, masażyści, dobre odżywianie, stronienie od używek. No to rozumiem. Inny świat, ja jestem z tego świata, jestem normalny, mam problemy, to one mi przeszkadzają osiągnąć więcej w życiu. Jak bym miał jak Ronnie to bym na pewno osiągnął dużo więcej.

Niestety i tu nie wygląda to wesoło. Nawet z największym stężeniem cebulostwa nie będziemy w stanie stwierdzić, że gość miał w życiu z górki. Co więcej, mało kto chciałby się z nim zamieniać na zestawy codziennych kopów w dupę. W tym też jest niezły. Nie chcę zdradzać szczegółów, wystarczy może, że powiem tak: dzieje się.

Ronnie nie jest aniołkiem, jest człowiekiem z krwi i kości. Kości chyba przede wszystkim, bo trzeba być twardym, żeby osiągnąć tyle co on. W swojej autobiografii nie stroni od opisów zachowań od których aż bolą zęby. Proponuję jednak oceniać jego postępowanie dopiero po zdobyciu mistrzostwa w swojej dziedzinie, wtedy może zabrzmi wiarygodnie. Zanim to nastąpi, rozsądniejsze wydaje się wyjście na trening.

wpis pochodzi z blogu trenerbiegania.pl

http://trenerbiegania.pl/autobiografia-running

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.